poniedziałek, 10 stycznia 2022

Szaraczek ogrodowy. Wakacyjny obrusik

"Dobrze jest znaleźć sobie hobby, które tak człowieka wciąga i sprawia, że z radością czeka się na kolejny tydzień, zamiast ponuro liczyć dni"

Cecelia Ahern

 

Cieszę się, że mam hobby 💪 Nawet moja kochana Wielka Czwórka twierdzi, że  zmierzła i wrzeszcząca mama, to ta która jeszcze tego dnia nie złapała za szydełko  😂 Chyba mają rację 🥰 I jestem im bardzo wdzięczna za to, iż pozwalają mi tę pasję realizować a do moich dziergadeł podchodzą z wielką atencją i skwapliwie chowają w bezpieczne miejsce gdy na stół wjeżdżają farby albo nożyczki i klej 🤩

Jakiś czas temu pomyślałam, że może czas zrealizować swoje marzenie i pozwolić sobie na szaleństwo. Tym szaleństwem  miał być szydełkowy obrus na stół ogrodowy. Taki, któremu niestraszne będą kiełbaski z grilla, ketchup i rozlana lemoniada.


Potem jednak przyszła  chwila na zastanowienie i odrobinę wyhamowania w tym szaleństwie. Spowolnienie spowodowane było poszukiwaniami 🧐niteczki... Takiej bardzo przystępnej cenowo, bawełnianej, najlepiej w pięknym gołębim kolorze,  niezbyt cienkiej,  z magiczną właściwością- wystarczy strzepnąć a już wygląda jak uprasowany 🙈  Wyobraźcie sobie, że jeszcze żaden producent nie wymyślił i nie wyprodukował takiej niteczki!!! 😉 Ale mimo wszystko udało mi się znaleźć coś zbliżonego do tego mojego ideału 💪

Żarty na bok!


Nici Polskie znałam już od dłuższego czasu. Zrobiłam już z nich piękny filetowy bieżnik, różności na kiermasze szkolne dla moich dzieciaków, kolejny filetowy bieżnik, obrabiałam styropianowe jajeczka i popełniłam kolejny bieżnik. Lubię tę  bawełnianą nitkę. Po praniach nie zmienia koloru, przyjemnie się z niej dzierga ale trzeba mieć już wyrobioną rękę bo nitka jest słabo skręcona i ma delikatny "meszek". Wiele osób woli dobrze skręcone, idealnie gładkie nici. Nici Polskie nie poddają swoich produktów merceryzacji ale wiedząc o tym, dostajemy bardzo dobry produkt, o dużej wytrzymałości ( wcale nie tak łatwo przerwać tę niteczkę) w całkiem bogatej gamie kolorystycznej i różnych grubościach.

 

 Gołębiego niestety nie ma, ale szarość też przypadła mi do gustu.  Wybrałam największą grubość niteczki (30tex x 6) z trzech jakie są oferowane. Zaraz po rozpakowaniu przesyłki zabrałam się za szydełkowanie.


Wzór miałam już w głowie, bo robiłam nim bieżnik. Pierwszy bieżnik z tego wzoru miał 450 elementów, robiony był z cienkiego Altin Basak Klasik 50 i był prezentem ślubnym. Robiłam go ekspresowo i nawet nie miałam czasu pstryknąć mu fotki.


Wracając do ogrodowego szaraczka. Kwadrat z kwadratowych elementów... to nie mogło się nie udać 🤩. Szybko i sprawnie.

 

Kwadrat 14x14 elementów... to daje (i teraz muszę się skupić, bo moje wpisy czyta moja Rodzicielka - nauczycielka matematyki... nie mogę zaliczyć rachunkowej wtopy 😉) ... to daje ... 196 elementów... ni mniej, ni więcej.

 

Zwyklaczek-szaraczek przeszedł już sporo. Cały ubiegły rok służył nam swoją użytecznością i dekoracyjnością. Muszę jednak zaznaczyć, że nie zostawiałam go na długie godziny na słońcu. Po prostu kładłam go na stole kiedy przy nim siadaliśmy a kiedy kończyliśmy wspólne biesiadowanie -sprzątałam. Niejednokrotnie prałam i prasowałam.


piątek, 21 maja 2021

Prezent dla siebie samej

   To było jak "rażenie piorunem" ⚡zobaczyłam fragment obrusu i wiedziałam, że MUSZĘ go mieć.
Początkowo skrzywiłam nos, bo na zdjęciu elementy były kolorowe, ale pod zdjęciem był też link do wzoru. Nie wahałam się i kliknęłam... Z tym kliknięciem przepadłam na trzy lata. Początkowo nie mogłam zdecydować się na kolor, a że w grę wchodziła biel, ciepły beż lub ecru to problem decyzyjności stał się druzgocący. 🤣
 Klęska urodzaju w kordonkach sprawiła, że byłam niczym baletnica, której przeszkadza rąbek u spódnicy. Nijak... ani do przodu ani do tyłu. Przerobiłam chyba z 17 próbek różnymi niteczkami (od najgrubszej do najcieńszej) i nadal nie decydowałam się na nic. Myślałam, że rzucę tymi elementami do kosza i poszukam kolejnej inspiracji 😡 Pozbierałam wszystko i schowałam do szuflady. Uparta koza ze mnie, pomyślałam i postanowiłam przetrzymać tą chwilową "niemoc"... Wszystko wyciągnęlam już następnego dnia bo obrus śnił mi się całą noc. 
Wstałam szarym świtem i zagadałam do jakiegoś bladego, rudego dziwoląga w lustrze... "czy tobie na mózg padło?!?!?!" A ta cholera nic nie odpowiedzała, tylko zaczęła rechotać... 🤣Wyszłam z łazienki starając się nie ryknąć śmiechem, zrobiłam sobie w kuchni kubas kawy i poczłapałam do komody. Wyjęłam wszystko, co dzień wcześniej tam zamknęłam, rozłożyłam na stoliku i już wiedziałam co i jak. Muza 20 mnie nie zawiodła, kolor bardzo przyjemny, wzór dobrze widoczny a elementy zgrabniutkie - nie jak talerze wielgachne, ale też nie były zbyt małe - takie w sam raz.


   Przez pewien czas wszystko szło jak z płatka. Lekko, szybko, przyjemnie - do momentu, w którym pojawiła się prośba od znajomej o bieżnik. Podjęłam się zrobienia owalnej serwety na dość duży stół. Filecik, grubsza niteczka, dwa tygodnie spokojnego machania szydełkiem, koleżanka zachwycona. Wróciłam do mojego obrusiku. I... pojawiły się schody... jakoś rączka nie chciała wrócić do drobniejszego dziergania, pojawiło się kilka nierównych elementów, trzeba było spruć. To wszystko sprawiło, że odechciało mi się dalszej pracy nad tym wymarzonym obrusem. Po tygodniu walki z ręką, nitką, samą sobą, ponownie schowałam wszystko do szuflady. 😥


    Kiedy obrus "dojrzewał" w komodzie, ja realizowałam kilka kolejnych pomysłów. Miałam wrażenie, że czas wcale nie działa na naszą korzyść, że jeszcze kilka miesięcy a z obrusu zrobi się "ufok", którego pewnie w życiu nie skończę. 


   Z Nowym Rokiem doszły kolejne obowiązki, praca w ciekawym miejscu, nowe wyzwania i piękne plany. Na obrus nie było już czasu. Mimo wszystko chciałam być aktywna na swoim rękodzielniczym profilu na fb, na Instagramie i dalej dziergać, chociaż drobiazgi. Tworzyć tyle, na ile czas pozwoli. 
Do fotograficznego wyzwania na Instagramie wyciągnęłam obrus. Robiłam zdjęcia elementów i tego, co już było połączone, zmieniałam tła, oświetlenie, aranżowałam różne "obrazki". Okazało się, że obrus, mimo że nie był jeszcze zrobiony był najbardziej obfotografowanym dziergadłem jakie kiedykolwiek wypuściłam z rąk.


Niezmiernie ciepłe przyjęcie moich zdjęć w social mediach, liczne komentarze, dobre słowa, sprawiły, że poczułam potrzebę skończenia tego obrusu. Czułam, że troszeczkę oszukuję, bo pokazuję coś, co nie jest gotowe. Coś, co w realu nie przekłada się na żaden namacalny produkt, że troszkę nadmuchałam sobie bańkę, w której nie do końca dobrze się czuję. 🙈🙉🙊
Ręka przy pomocy szydełka na nowo dobrze dogadała się z nitką. Jedyną przeszkodą był notoryczny brak czasu. Znajdowałam go w weekendy, w czasie świąt ale mimo wszystko obrus powoli "rosnął".


   Aż nastąpił ten dzień, który jak się później okaże zmieni nasze zachowania, przyzwyczajenia, nasze rodzinne relacje na długi czas... Czas pandemii postawił wszystko na głowie. Pchnął też zdecydowanie prace przy obrusie. Nim pierwszy lockdown przeszedł do historii i nim wróciłam, w maju 2020r., do pracy, obrus miał 3/4 swojej planowanej wielkości.


   Znów prace nad obrusem zwolniły tempo. Pojawiły się kolejne interesujące projekty. W końcu to miał być obrus dla mnie, musiał ustąpić pilniejszym pracom 😉


    Wraz z kolejnym Nowym Rokiem postanowiłam, że to już koniec, marudom mówimy dość, spinamy co trzeba i kończymy obrus na najbliższe święta. Ręce dwie sprawne, głowa na karku więc takich trzech jak ja jedna...to nie ma 🤭 
Obliczyłam moce przerobowe, wkalkulowałam w to niespodziewane opóźnienia, wieczorne tulasy i czytanie bajek, opady śniegu i zwyczajne "niechcemisię" ... Rachunek był optymistyczny i przewidywał ukończenie obrusu w marcu. W sam raz na Wielkanocne nakrycie stołu 🐣🐣🐣🥚🥚🥚


Nie było odwrotu!  Przecież nie można przez trzy lata dłubać jednego obrusa!!! 


   Zaparłam się. Trzymałam się wyznaczonego minimum i wreszcie obrus był gotowy.   
 
 
Nietypowy w kształcie, przypominał baaardzo wydłużony ośmiokąt. Efekt był niesamowity. Elementy 3D "zrobiły robotę" a wybór Muzy 20 sprawił, że elementy nie były zbyt ciężkie. Nawet puste przestrzenie między kwiatuszkami układały się w bardzo miły dla oka wzór i nadawały lekkości.





   Obrus składa się z 152 elementów. Ot taki monotonny patchwork 💪


Czułam się bardzo dumna, że wypuściłam z rąk taki obrus, że udało mi się przezwyciężyć przeciwności i własne lenistwo.



 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 Na Święta Wielkanocne obrusik oficjalnie zaprezentował się na stole. Jeszcze dążyłam go obfotografować z wielkanocną babą drożdżową nim zniknęła w brzuchach domowników. Kilka pstryknięć z wiosennymi kwiatami i innymi świątecznymi ozdobami i poczułam, że wykonałam kawał dobrej roboty - tej szydełkowej, jako ekipa sprzątająca i gotująca... Święta mogły nadejść.


   Obrus króluje w salonie. Podoba się dzieciom do tego stopnia, że kiedy wyciągają kredki delikatnie go składają i odkładają w bezpieczne miejsce. Nawet opanowały ponowne położenie go na stole na właściwej, PRAWEJ! stronie. I tu odczuwam matczyną dumę... Chyba nauczyłam te moje szkraby doceniać rękodzieło, troszczyć się o nie i żyć wśród niego. Mam na stołach i szafkach wiele koronek, własnych, kupnych i takich, które otrzymałam w prezencie, dbam o nie. I nie wyznaję zasady, że dom to muzeum. Wśród koronek można żyć, są pięknym codziennym dodatkiem, na święta wyciągam te wyjątkowe i też stanowią one oprawę życia świątecznego. Tłumaczę, że trzeba być uważnym, ale to nie są obrazki na które tylko się patrzy i nie dotyka. To moja codzienność, a co za tym idzie codzienność moich dzieci. Wiedzą, ile zajmuje zrobienie obrusu, bo widzą ile czasu na to potrzeba. Widzą jak piorę koronki, jak je suszę, prasuję. Gdzieś w podświadomości zachowają tę wiedzę. W przyszłości same zdecydują czy otoczą się rękodziełem czy nie znajdzie ono miejsca w ich domu. 





    Obrus, tak jak już napisałam wyżej, składa się z 152 elementów. Mimo swych wypukłości bardzo dobrze sprawuje się podczas użytkowania. Kolor ecru należy do moich ulubionych, ale też, przyznać muszę, świetnie komponuje się z głębokim, orzechowym kolorem stołu. 


I choć w pewnym momencie myślałam, że nie skończę tego obrusu... Mało brakowało, by trafił na dno najgłębszej szuflady opatrzony metką "ufok" czyli w slangu szydełkujących czymś, o czym wolałabym zapomnieć, ale i tak śni mi się po nocach, jest czymś w rodzaju wyrzutu sumienia i choć go nie widać wiem, że zaległ w mojej  świadomości... Koszmar prześladujący mnie systematycznie...
To mimo wszystko dałam radę a efekt cieszy moje oko i łechce moją dumę. A co! Czasem trzeba przyznać samej sobie, że ma się na koncie kawał dobrej roboty i powód do zadowolenia 🥰


   Ogromem zdjęć jakie zrobiłam temu obrusowi będę Was pewnie zanudzać przez kolejne kilka lat 🤭 W różnych aranżacjach, konfiguracjach, w sepii, w wersji czarno-białej,  kolorowej, mniej lub bardziej szczegółowej. 
Jestem ciekawa czy i Wy macie takie okazy w swoim rękodziele, które kosztowały wiele zdenerwowania, zrezygnowania, ale mimo trudności powstały i jesteście z nich dumni ? 


   A jeśli będziecie chcieli zrobić dla siebie podobny obrus, albo zobaczyć jakie zdjęcie sprawiło, że podjęłam się tej "karkołomnej" szydełkowaniny... zapraszam na Pinterest, tam znajdziecie również schemat ;)   https://pl.pinterest.com/majda0796/szyde%C5%82kowy-zak%C4%85tek-zrobione/

czwartek, 8 kwietnia 2021

Mon Amour , sekretna chusta

   Internetowy świat czasem zaskakuje. W czasach, gdy przeglądamy "instagramy, fejsbuki i tłitery" fala niezadowolenia, niegrzecznych komentarzy, czyli tak wszechobecnego hejtu jest porażająca.🤨 Czasem jednak pojawiają się promyczki, które czynią codzienność lepszą i wywołują uśmiech na twarzy. Na przekór wszystkiemu w internetach postanowiłam szukać tej inspirującej i pogodnej fali. Pandemia nas nie rozpieszcza, każdy z nas mierzy się z różnymi, własnymi problemami więc warto szukać informacji i akcji, które uczynią nam chwile przyjemniejszymi, bardziej pogodnymi, tych zdecydowanie pozytywnych.😄🥰

Dla rękodzielnika takim promyczkiem stają się cudowne wzory, które może testować, eksperymentować z kolorami i cieszyć się pracami, które wyszły spod jego ręki. 



Postanowiłam zatem skorzystać z nadarzającej się okazji i wziąć udziała w Cal Mon Amour; wyzwaniu, którego efektem miała być piękna chusta. Pomyślałam, że taki piękny otulacz bedzie idealnym prezentem  - prezentem dla mojej Mamy z okazji Świąt Bożego Narodzenia.🎄
Wzorem podzieliła się sama autorka chusty - Magdalena Wąsek, którą na fb i ig można znaleźć jako

Dawno nie dziergałam „grubasków”. To trzecia chusta jaką zrobiłam w swoim „dzierganym życiu”… Chyba się rozkręcam i jeszcze kilka zrobię.

Wzór rewelacyjnie rozpisany, również dla takich początkujących jak ja. Schematy rozrysowane.




O ile do wyzwania przystąpiłam bez mrugnięcia okiem… o tyle wybór włóczki spędzał mi sen z powiek.

Najchętniej wykupiłabym pół sklepu… ale chusta miała być dla mojej Rodzicielki i niestety niektóre kolory (choć moje ulubione) odpadały. Zresztą ilość motków ombre jest tak zróżnicowana, że problem z decyzyjnością osiągał już niemalże masę krytyczną, a moje niezdecydowanie przypominało niezdecydowanie dziecka, które po raz pierwszy trafiło do sklepu z zabawkami…

Ostatecznie padło na „Kokonki” i moteczek z magicznym oznaczeniem A259 w kolorach:  czekolada, brąz, burgund, czerwień.



Chusta była prezentem dla Mamy. Boże Narodzenie za nami, prezent wręczony, rozpakowany, noszony…

Mogę się chwalić ;)





czwartek, 22 października 2020

Koronka z góralami

 Powrót do Wisły mimo wszystko był dla mnie rewolucją. Pakowanie, przeprowadzka, zamykanie jednego życiowego rozdziału i otwieranie kolejnego... niby znanego... ale już nie takiego samego. I, o ile ja odnalazłam się szybko, to dla moich dzieciaków to zupełnie nowa i stresująca sytuacja. Na szczęście na odstresowanie najlepszą odskocznią jest pasja ☺️One miały swoją, ja też 👪

Z wielką przyjemnością, co drugą sobotę, uczestniczyłam w warsztatach koronki koniakowskiej. Warsztaty zorganizowane w Centrum Koronki Koniakowskiej w Koniakowie prowadziła Małgorzata Pawlusińska. 




Nie ukrywam, że nie skończyłabym tej pięknej koronki, gdybym "heklowała" (szydełkowała) tylko podczas zajęć.. mimo, że to 36 godzin warsztatowych. Starałam się liczyć ile czasu potrzebowałam na zrobienie takiej serwety... i obliczyłam, że zajęło mi to ponad 110godz. 



Było warto? Oczywiście!!! Gotowa koronka, to ten najbardziej namacalny "dowód". Są jeszcze te "bonusowe": miło spędzony czas, nowe doświadczenia, piękne znajomości, które przetrwały mimo zakończenia warsztatów.


I pomyśleć, że kilka lat tmu, na stronach tego bloga, umieściłam zdjęcie tej koronki, a zobaczyłam ją podczas wystawy będącej podsumowaniem warsztatów koronki koniakowskiej, które odbyły się w Muzeum Beskidzkim w Wiśle. Wtedy koronka z tańczącymi górlami przykuła moją uwagę właśnie dzięki tym misternym "ludzikom". 

Dziś mam ją! Zrobioną własnoręcznie. Doceniam to, co dzięki warsztatom otrzymuję. Nowe motywy, ważne wskazówki... Z każdą taką koronką mam coraz większą świadomość, że odrabianie pięknych, nietuzinkowych serwet jest niezmiernie przyjemne, ale nasuwa się też pytanie: Jak wielką satysfakcję da stworzenie takiej niepowtarzalnej koronki samodzielnie? 

Ciągle poznaję koronkę koniakowską, ciągle się jej uczę, nadal jestem nią nienasycona... 

Jeszcze tylko wspomnę, że koronka poswtała przy użyciu kordonka Altin Basak Klasik i szudełka 0,7.


  


piątek, 29 maja 2020

Matematyka w służbie bieżnika 🤭

   Im mniej mnie w internetowej przestrzeni, tym więcej szydełkuję 💪 Taka prawidłowość 🤣


 A teraz, kiedy skończyłam, mam chwilę przerwy i mogę usiąść przy komputerze w poszukiwaniu nowych inspiracji albo w uzupełnianiu zaległych wpisów na blogu... blokuje mnie e-nauczanie 😷 Moje pociechy zawładnęły komputerem 💻 a koronawirus zmusza do uważania na siebie.



Ale zamiast narzekać wolę spojrzeć na tę sytuację z pozytywnego punktu widzenia 🤭 Znów mam więcej czasu na szydełkowanie, i już od dawna nie spędzaliśmy czasu tak rodzinnie 😍


   Udało mi się skończyć owalny bieżnik. Był dla mnie nie lada wyzwaniem 💪 Musiałam dość mocno pogłowić się nad nim 🧠 albo zdecydować się na kilkukrotne prucie. A że czasem prucie doprowadza do zaczynania robótki od nowa, to wdrożyłam plan główkowania, przeliczania i nadziei... że moje matematyczne działania nie doprowadzą mnie do czarnej rozpaczy 🤓


Na czym polegał cały szkopuł... Miałam schemat na bieżnik o wielkości 31x52 cm... a potrzebowałam obrus wielkości 65x165cm 🤯


Na szczęście to schemat na przyjemny, owalny filet 💟 Kilka próbek i kilka ciężkich działań matematycznych dały dobry efekt. 🤣 Przy okazji przeprosiłam się z Muzą 10 😉 Nie robiłam już takim "grubaskiem" ponad rok... Miło było do niej wrócić,  choć potrzebowałam godzinki,  żeby oswoić na powrót rękę z grubszym szydełkiem nr 1.25 😊


   Na bieżniczek zużyłam prawie 5 moteczków Muzy 10 w kolorze ecru.  Dziergało mi się go bardzo przyjemnie, choć w niektórych miejscach musiałam wytężyć uwagi, żeby robótka nie falowała bo dodawałam rzędy,  których nie było na schemacie i nie mogło to zaburzyć wzoru.


   Inne jest też zakończenie. Schematowy bieżnik miał filetowe, proste zakończenie z 3 oczek łancuszka pomiędzy słupkami. Ja zdecydowalam, że w ostatnim okrążeniu, pomiędzy słupkami zrobię pikotki.  Dzięki temu bieżnik stał się nieco delikatniejszy.


   Moim zdaniem, taki wzór świetnie będzie pasował do nowoczesnych wnętrz,  ale również tych nieco bardziej rustykalnych.


   Schemat z gazety "Diana Robótki" nr 6/2006. Dzierganie tego "olbrzymka" zajęło mi 10 wieczorów z przyjemnymi filmami w tle... czyli jakieś 20-24 godziny 🕰
 

czwartek, 5 grudnia 2019

Konkursowe koronki.

   Na styku trzech granic: polskiej, czeskiej i słowackiej jest takie miejsce, gdzie w ciszy świerkowego lasu i gór otulonych bielutkimi mgłami powstają koniakowskie koronki, delikatne jak nitki babiego lata. To tu, w najwyżej położonej w Polsce beskidzkiej wsi – Koniakowie, można spotkać cuda natury na zawsze zatrzymane w pięknie koronki wykonanej na szydełku. Na przestrzeni wieku stała się niepowtarzalną osobliwością beskidzkiej ziemi[1].


[1] Małgorzata Kiereś, Koronka koniakowska, Gminny Ośrodek Kultury, Istebna 2013, s. 9.


W Trójwsi poszanowanie tradycji i jej kultywowanie nabiera niezwykłego wyrazu poprzez tworzone tu rękodzieło. Docenienie tej pracy jest niezwykle istotne. Dlatego zdecydowano się na ponowne zorganizowanie Konkursu na Koronkę Koniakowską i Beskidzki Haft Krzyżykowy. Poprzedni odbył się osiem lat temu.

Konkurs – organizowany przez Fundację Koronki Koniakowskie z partnerami: Gminnym Ośrodkiem Kultury w Istebnej, Stowarzyszeniem STL Oddziałem Beskidzkim i Regionalnym Ośrodkiem Kultury w Bielsku Białej – ogłoszono w maju 2019 roku, a zakończył sie we wrześniu. Odbywał się w ramach projektu Heklowana tradycja finansowanego ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Jego cele to przede wszystkim pobudzenie inwencji twórczej, utrzymanie wysokiego poziomu artystycznego, zachowanie tradycyjnych wzorów i motywów dwóch wymienionych dziedzin twórczości charakterystycznych dla Beskidu Śląskiego. Istotne jest poznanie oraz kontynuacja tradycji odziedziczonej po przodkach oraz integracja twórców ludowych. Ponadto niezmiernie ważne dla organizatorów było zachowanie najcenniejszych wartości kultury ludowej oraz jej popularyzowanie, a także cele edukacyjne. Uczestnicy mogli złożyć od trzech do pięciu prac, wykonanych specjalnie na konkurs.

Pierwsze pisane wzmianki o koronce koniakowskiej pochodzą z 1882 roku, z sekcji etnograficzno-muzealnej przy państwowym Gimnazjum Matematyczno-Przyrodniczym w Cieszynie[1]. Jednak najwięcej o historii koronki mówią przekazy ustne. Jedna z tych historii dotyczy artystycznej rodziny Wałachów z Andziołówce w Istebnej.



[1] Małgorzata Kiereś, dz.cyt., s. 25.


 

Jan Wałach, wybitny polski grafik, mistrz drzeworytu, malarz i rzeźbiarz, podczas studiów w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie zaprzyjaźnia się z Ludwikiem Konarzewskim, malarzem, rzeźbiarzem i pedagogiem. Zaprasza przyjaciela na swój ślub do rodzinnej Istebnej. Ludwik poznaje siostrę Jana, Jadwigę, którą poślubia w 1914 roku.  Druga z sióstr, Zuzanna, poślubia wdowca Pawła Golika, fojta (wójta) Koniakowa. Wszystkie siostry Jana Wałacha, a było ich pięć (Zuzanna, Jadwiga, Anna, Ewa, Elżbieta) umiały szydełkować – heklować. Nauczyła je tej techniki właśnie Zuzanna, która w młodości była na służbie w Goleszowie i tam nauczyła się heklować, poznała również inne techniki wyrobu koronek.

Zuzanna w domu męża w Koniakowie pięknie przyozdobiła koronkami święty kąt, który wzbudzał podziw męża i gości. Paweł Golik zaproponował żonie, żeby zaprosiła koleżanki i nauczyła je wyrobu tych pięknych koronek. Tak rozpoczęła się historia heklowanych różi w Koniakowie.

Warto również dodać, że niebagatelną rolę w popularyzowaniu rękodzieła miała szkoła. Lekcje prac ręcznych, które dla dziewcząt prowadziły zazwyczaj żony dyrektorów placówek szkolnych, wprawiały je w szyciu, cerowaniu, haftowaniu, robieniu na drutach i szydełkowaniu. Umiejętności te przede wszystkim miały służyć w codziennym życiu przyszłym żonom i matkom. Nauczanie takie, padając na podatny grunt, dawało szansę na rozwinięcie talentu, a także – co równie ważne – możliwość dodatkowego zarobku. Niektóre z nauczycielek prenumerowały wiedeńskie czasopisma, skąd brały wzory do szydełkowych prac.

Warto również dodać, że niebagatelną rolę w popularyzowaniu rękodzieła miała szkoła. Lekcje prac ręcznych, które dla dziewcząt prowadziły zazwyczaj żony dyrektorów placówek szkolnych, wprawiały je w szyciu, cerowaniu, haftowaniu, robieniu na drutach i szydełkowaniu. Umiejętności te przede wszystkim miały służyć w codziennym życiu przyszłym żonom i matkom. Nauczanie takie, padając na podatny grunt, dawało szansę na rozwinięcie talentu, a także – co równie ważne – możliwość dodatkowego zarobku. Niektóre z nauczycielek prenumerowały wiedeńskie czasopisma, skąd brały wzory do szydełkowych prac.

Warto również dodać, że niebagatelną rolę w popularyzowaniu rękodzieła miała szkoła. Lekcje prac ręcznych, które dla dziewcząt prowadziły zazwyczaj żony dyrektorów placówek szkolnych, wprawiały je w szyciu, cerowaniu, haftowaniu, robieniu na drutach i szydełkowaniu. Umiejętności te przede wszystkim miały służyć w codziennym życiu przyszłym żonom i matkom. Nauczanie takie, padając na podatny grunt, dawało szansę na rozwinięcie talentu, a także – co równie ważne – możliwość dodatkowego zarobku. Niektóre z nauczycielek prenumerowały wiedeńskie czasopisma, skąd brały wzory do szydełkowych prac.

Z podstawowych splotów: łańcuszka, półsłupków i słupków, tworzone są elementy – motywy. Wzory do wykonania poszczególnych elementów czerpane są ze świata przyrody i życia codziennego koniakowskich koronczarek. Są przekazywane z pokolenia na pokolenie. Samą czynność szydełkowania nazywa się tutaj gwarowo heklowaniem, motywy kwiotkami, a serwety róziami albo rózićkami.

Obie tradycje pięknie spotykają się w kobiecym stroju ludowym – koronkowym czepcu i haftowanych kabotkach oraz chustach. Każda z tych technik zachwyca także osobno. Kultywowanie tradycji jest w tym regionie niezwykle ważne. Obie techniki stały się niepowtarzalną osobliwością beskidzkiej ziemi. Docenienie i promowanie tak pięknego, pracochłonnego rękodzieła pozwala ocalić je od zapomnienia i zaznajomić z nim kolejne pokolenia.

W rodzinnych przekazach prócz tajników warsztatu kładzie się nacisk na zachowanie symetrii, umiejętny dobór elementów, ich bogactwo. To wszystko razem tworzy ład, harmonię i przejrzystość kompozycji. Ponad stuletnia tradycja heklowania i haftowania zobowiązuje. W pracach konkursowych zauważyć można nie tylko tradycyjne motywy i formy, ale również przygotowanie hafciarek i koronczarek do konkursu. Przemyślały swoje prace, starając się pokazać nie tylko doskonałość warsztatu, staranność wykonania, bogactwo motywów, ale również to, że tradycyjne wzory można zamknąć w różnych kształtach. W przypadku koronki jedna z artystek przedstawiła prace w formie koła, prostokąta i kwadratu. Tradycyjny beskidzki haft krzyżykowy zdobi męską koszulę, kabotek i... plecak. Zachwyt wzbudzają prace wykonane z cienkich nici. Koronczarki sięgnęły po kordonki grubości 80, a nawet 100 (zbliżone grubością do średnicy ludzkiego włosa), hafciarki na cieniutkim płótnie wyszywały pojedynczą nicią z pasemka muliny.




Spotkanie jury, w skład którego weszły: wybrana na przewodniczącą dr hab. Kinga Czerwińska (Uniwersytet Śląski), Dorota Ząbkowska (MKiDN), mgr Katarzyna Rucka-Ryś (Muzeum Regionalne Na Grapie w Jaworzynce), Zuzanna Kubaszczyk (koronczarka) oraz Monika Wałach-Kaczmarzyk (hafciarka), odbyło się 11 października 2019 r.

W wyniku obrad przyznano następujące nagrody i wyróżnienia:

W kategorii koronka

                    1. Miejsce: Zuzanna Ptak z Koniakowa Dachtonów   
                   Dorota Cieślar z Koniakowa Grónika 
 
            2. Miejsce: Marta Legierska z Koniakowa Kadłuby
                    Halina Kukuczka z Koniakowa Grónika 

3. Miejsce: Wanda Kubica z Koniakowa Kadłuby
                         Małgorzata Krężelok z Koniakowa

Wyróżnienia

     Irena Motyka
              Anna Sikora
         Grażyna Bryś

A teraz zamilknę i miast literkom pozwolę przypatrywać się pięknym pracom konkursowym.